Do wszystkich , ktorzy czytaja tu czy tam , moje wspomnienia !
Takie pisanie pamietnika to tez ciezka praca . Palce bola , oczy pieka , w gardle sucho . ( Kiedys wylalem szklanke wisniowego likieru na klawiature i pomimo ze szybciutko wszystko wylizalem , to klawisze kleily sie jeszcze przez miesiac . Od tego czasu - na sucho ).
Wpadlem na pomysl , zebyscie mi w pisaniu troszeczke pomogli . Co sobota - po kapieli albo co niedziela , zaraz po kosciele , zamiast isc na piwko , siadzcie na cwierc godzinki do computera i napiszcie pol strony moich przygod .
Trzymajcie sie tylko prosze kilku zasad :
-wszystko musi byc najprawdziwsza prawda .Tylko fakty , fakty , fakty .
-musicie przestrzegac regulaminu Waszego forum ( chocby byl naj..ostrzejszy ).
-nie wolno pisac odcinka w ktorym wpadlem pod tramwaj , zjadl mnie niedzwiedz polarny albo ludozercy , ustrzelil afganski Taliban , popelnilem samobojstwo z przepracowania czy cos w tym rodzaju (musi byc przeciez c.d. ) .
-podpisac trzeba swoim – nie moim imieniem ,
-no i nie pisac glupot , bo moze beda to kiedys czytaly Wasze wnuki jako obowiazkowa lekture .
Pomozecie ? ( ciekawe czy ktos z Was pamieta jeszcze to haslo ? )
do poniedzialku
Fachurra
Ponizej, dla przykladu , kopia postu zamieszczonego przez czytelnika o nazwisku "Kummentaltator" kilka tygodni temu na innym forum , ktory moglby opisywac przezycia jednego z moich dobrych kolegow :
"O Irlandię czasami nie zachaczyłeś???
Twoje przygody, a zwłaszcza uniwersalność i wielofachowość wzbudziły we mnie wspomnienia sprzed ponad trzech lat.
Przygarnąłem kolesia: nie miał gdzie mieszkać, dopiero co przyjechał... Załatwiłem mu pracę przy układaniu chodników z kostki. Oczywiście znał się na tym... hehehe... nic innego nie robił w życiu. Pracował trzy dni. Zaplombował betoniarkę, (dla mniej kumatych - nie oczyścił z mieszanki cementowej), która zastygła. Na następny dzień betoniara na szrot. Zablokował skrzynię biegów w małej kopareczce do kopania rowów na krawężniki.
Ale że gościu był operatywny, już na czwarty dzień po tych wpadkach, bo oczywiście irlandzki szef podziękował mu za dalszą współpracę, znalazł robotę w brygadzie malarskiej. Oczywiście - malowanie to była jego pasja...
Na szkolenie przyszedł do mnie do pokoju, a raczej wtargnął po dwunastej w nocy z niedopitą dwulitrową plastikową butelką "sajderka". ( najtańszy napój alkoholowy na bazie jakiegoś kompotu z jabłek). Tanio i duzo bo aż dwa litry.
Wtargnął więc do mojego pokoju, wybudził z pierwszego snu, wcisnął mi ten kompot w łapę i usilnie namawiał abym walnął sobie z gwinta. Ale nic za darmo. W zamian miałem przeszkolić go w tempie błyskawicznym, tak aby rano, gdy pójdzie do roboty szef ocenił go jako doświadczonego fachowca.
Raz, że wkurzony z powodu wybudzenia mnie z pierwszego snu, dwa: że kiedyś już próbowałem tego kwasu i nie miałem zamiaru powtarzać tego eksperymentu, zniecierpliwiony niegrzecznie wypraszałem go ze swojego pokoju.
Biedak rozpłakał się, wyrzucając mi jaki to niekolezeński jestem, nie chcę pomóc koledze w potrzebie, a przecież jako stary budowlaniec znam sie na tym, wszystko mam w jednym palcu a nie chcę sie podzielić swymi wiadomosciami i pomóc potrzebującemu...
Zrezygnowany pytam co będzie malował. On nie wie... Emulsja, olejna, wewnątrz, czy na zewnątrz??? On nie wie...
Nie wiem tylko czemu uparł się abym mu wytłumaczył jak się rozcieńcza farbę. I czym.
Znów konkretne pytania z mojej strony: jaką farbę, czym będzie malował??? On nie wie...
Ale CZYM rozcieńcza się farbę???!!!
Patrzę na zegarek. Już pierwsza w nocy!!! Wszystko sie we mnie gotuje, wiem że za chwilę wybuchnę... W takiej sytuacji mam dwa sposoby na odreagowanie. Albo biorę gościa za łeb i na kopach usuwam z mojego terenu, albo zaczynam... robić sobie jaja.
Gościu młodszy i silniejszy ode mnie. To widac na pierwszy rzut oka, więc wybieram taktycznie drugą ewentualność.
Na odczepnego mówie że farbę rozcieńcza się spirytusem. I tak nie miał z tym do czynienia, więc się nie kapnie ze robię sobie jaja.
Rzeczywiście. Zatarł z zadowolenia ręce i od razu przedstawił sprytny plan:
Jak szef mu da ten rozcieńczalnik, znaczy się spirytus, to odleje z połowę, albo jeszcze więcej, do resztek doleje wody i tym będzie rozcieńczał farbę. Przecież szef się nie pokapuje, aby tylko zapach pozostał. A spiryt po pracy przyniesie do domu to mnie poczęstuje jak gardzę tym co dzisiaj przyniósł. Po czym złapał odstawioną przeze mnie butelkę sajderka i duszkiem wypił wszystko do dna.
Pił z takim smakiem, że przez moment pozałowałem że sie nie skusiłem.
Na następny dzień wracam do domu przed szóstą, wchodzę do kuchni do której coraz rzadziej wchodziłem ze względu na syf i smród jaki mój współlokator zdążył stworzyć w ciągu czterech dni pobytu i widzę mojego "czeladnika" ze smętną miną nad niedopitą puszką piwa, przy stole na którym popiół z papierosów dokładnie wymieszany z porozlewanym piwem tworzył niezłą breję. Łapy usmarowane białą farbą po łokcie, a nawet z zaciekami pod pachami, widać dokładnie, bo siedział tylko w podkoszulce.
Odezwałem się pierwszy: niech zgadnę, już nie pracujesz? A skąd wiesz? spytał.
Jakbyś mnie wyniósł z roboty tyle farby na łapach to też bym cię zwolnił - powiedziałem. Wyobrażam sobie ile pozostawiłeś na ziemi.
Na podłodze...- poprawił mnie. Ło Boże!!! Szok!!! nawet nie chciałem wyobrażać sobie co pomyslał o tym szef który dał mu szansę pracy...
Koleś wyjechał do mnie z pretensjami że jaja sobie z niego robię, że nie dostał żadnego spirytusu do rozcieńczania, że w ogóle jestem niezyczliwy cham i prostak.
Kazałem mu się wynosić z domu w którym udostępniłem mu jeden pokój. Odpowiedział, abym sam wypier..ł jak mi się nie podoba jego obecność.
Moja wojenna narada z landlordem i jego ultimatum dla kolesia że ma czas do końca następnego tygodnia dała mi jednak nadzieję, że pozbędę sie w końcu tego strupa na tyłku którego sam sobie zafundowałem nie mając wyobraźni kogo mogę ściągnąć pod wspólny dach.
Jednak jeszcze w tym czasie w którym zmuszony byłem zamieszkiwać z tym kolesiem miałem pogląd na jego karierę zawodową.
Po jednym dniu pracy jak malarz, (oczywiście, domagał się od szefa wynagrodzenia za ten dzień), też mnie nachodził abym tworzył mu teksty upominajace o zapłatę które następnie wysyłał sms-em. Irlandczyk, aby odczepił się zapłacił mu w końcu: 20 euro.
Uznałem, ze to i tak dużo wyobrażając sobie straty jakie poniósł. Zmarnowana farba i czyszczenie podłóg...
Następnie były dwa dni, a właściwie półtora w Centrze jako pracownik magazynu, potem jeden wieczór jako pracownik porządkowy na dyskotece
w największym w mieście hotelu. Z relacji wiem, że starał sie tez o pracę jako listonosz...
To już był największy dowcip jaki mógł wykręcić. Facet, który w Irlandii przebywał dopiero drugi tydzień!!!
Na szczęście wyprowadził się w oznaczonym terminie i pojechał w drugi koniec Irlandii. Miał tam podobno załatwioną prace jako POŁOWNIK. Domyśliłem się, że chodzi o pracę na kutrach rybackich.
Nie jestem zawzięty, ale pomyślałem, że jeżeli tak potrafi pływać jak zna się na wszystkim czego się podejmował to... znów długo nie popracuje...
Domyślam się, że Twój tekst to satyra na pewien obraz Polaka, który niestety jest prawdziwy. Sam miałem okazję takiego poznać, co opisałem powyżej, bo to co napisałem zdarzyło się naprawdę.
Wszystko wie, na wszystkim się zna i pretensje do wszystkich i wszystkiego że jest niedoceniany."
Takie pisanie pamietnika to tez ciezka praca . Palce bola , oczy pieka , w gardle sucho . ( Kiedys wylalem szklanke wisniowego likieru na klawiature i pomimo ze szybciutko wszystko wylizalem , to klawisze kleily sie jeszcze przez miesiac . Od tego czasu - na sucho ).
Wpadlem na pomysl , zebyscie mi w pisaniu troszeczke pomogli . Co sobota - po kapieli albo co niedziela , zaraz po kosciele , zamiast isc na piwko , siadzcie na cwierc godzinki do computera i napiszcie pol strony moich przygod .
Trzymajcie sie tylko prosze kilku zasad :
-wszystko musi byc najprawdziwsza prawda .Tylko fakty , fakty , fakty .
-musicie przestrzegac regulaminu Waszego forum ( chocby byl naj..ostrzejszy ).
-nie wolno pisac odcinka w ktorym wpadlem pod tramwaj , zjadl mnie niedzwiedz polarny albo ludozercy , ustrzelil afganski Taliban , popelnilem samobojstwo z przepracowania czy cos w tym rodzaju (musi byc przeciez c.d. ) .
-podpisac trzeba swoim – nie moim imieniem ,
-no i nie pisac glupot , bo moze beda to kiedys czytaly Wasze wnuki jako obowiazkowa lekture .
Pomozecie ? ( ciekawe czy ktos z Was pamieta jeszcze to haslo ? )
do poniedzialku
Fachurra

Ponizej, dla przykladu , kopia postu zamieszczonego przez czytelnika o nazwisku "Kummentaltator" kilka tygodni temu na innym forum , ktory moglby opisywac przezycia jednego z moich dobrych kolegow :
"O Irlandię czasami nie zachaczyłeś???
Twoje przygody, a zwłaszcza uniwersalność i wielofachowość wzbudziły we mnie wspomnienia sprzed ponad trzech lat.
Przygarnąłem kolesia: nie miał gdzie mieszkać, dopiero co przyjechał... Załatwiłem mu pracę przy układaniu chodników z kostki. Oczywiście znał się na tym... hehehe... nic innego nie robił w życiu. Pracował trzy dni. Zaplombował betoniarkę, (dla mniej kumatych - nie oczyścił z mieszanki cementowej), która zastygła. Na następny dzień betoniara na szrot. Zablokował skrzynię biegów w małej kopareczce do kopania rowów na krawężniki.
Ale że gościu był operatywny, już na czwarty dzień po tych wpadkach, bo oczywiście irlandzki szef podziękował mu za dalszą współpracę, znalazł robotę w brygadzie malarskiej. Oczywiście - malowanie to była jego pasja...
Na szkolenie przyszedł do mnie do pokoju, a raczej wtargnął po dwunastej w nocy z niedopitą dwulitrową plastikową butelką "sajderka". ( najtańszy napój alkoholowy na bazie jakiegoś kompotu z jabłek). Tanio i duzo bo aż dwa litry.
Wtargnął więc do mojego pokoju, wybudził z pierwszego snu, wcisnął mi ten kompot w łapę i usilnie namawiał abym walnął sobie z gwinta. Ale nic za darmo. W zamian miałem przeszkolić go w tempie błyskawicznym, tak aby rano, gdy pójdzie do roboty szef ocenił go jako doświadczonego fachowca.
Raz, że wkurzony z powodu wybudzenia mnie z pierwszego snu, dwa: że kiedyś już próbowałem tego kwasu i nie miałem zamiaru powtarzać tego eksperymentu, zniecierpliwiony niegrzecznie wypraszałem go ze swojego pokoju.
Biedak rozpłakał się, wyrzucając mi jaki to niekolezeński jestem, nie chcę pomóc koledze w potrzebie, a przecież jako stary budowlaniec znam sie na tym, wszystko mam w jednym palcu a nie chcę sie podzielić swymi wiadomosciami i pomóc potrzebującemu...
Zrezygnowany pytam co będzie malował. On nie wie... Emulsja, olejna, wewnątrz, czy na zewnątrz??? On nie wie...
Nie wiem tylko czemu uparł się abym mu wytłumaczył jak się rozcieńcza farbę. I czym.
Znów konkretne pytania z mojej strony: jaką farbę, czym będzie malował??? On nie wie...
Ale CZYM rozcieńcza się farbę???!!!
Patrzę na zegarek. Już pierwsza w nocy!!! Wszystko sie we mnie gotuje, wiem że za chwilę wybuchnę... W takiej sytuacji mam dwa sposoby na odreagowanie. Albo biorę gościa za łeb i na kopach usuwam z mojego terenu, albo zaczynam... robić sobie jaja.
Gościu młodszy i silniejszy ode mnie. To widac na pierwszy rzut oka, więc wybieram taktycznie drugą ewentualność.
Na odczepnego mówie że farbę rozcieńcza się spirytusem. I tak nie miał z tym do czynienia, więc się nie kapnie ze robię sobie jaja.
Rzeczywiście. Zatarł z zadowolenia ręce i od razu przedstawił sprytny plan:
Jak szef mu da ten rozcieńczalnik, znaczy się spirytus, to odleje z połowę, albo jeszcze więcej, do resztek doleje wody i tym będzie rozcieńczał farbę. Przecież szef się nie pokapuje, aby tylko zapach pozostał. A spiryt po pracy przyniesie do domu to mnie poczęstuje jak gardzę tym co dzisiaj przyniósł. Po czym złapał odstawioną przeze mnie butelkę sajderka i duszkiem wypił wszystko do dna.
Pił z takim smakiem, że przez moment pozałowałem że sie nie skusiłem.
Na następny dzień wracam do domu przed szóstą, wchodzę do kuchni do której coraz rzadziej wchodziłem ze względu na syf i smród jaki mój współlokator zdążył stworzyć w ciągu czterech dni pobytu i widzę mojego "czeladnika" ze smętną miną nad niedopitą puszką piwa, przy stole na którym popiół z papierosów dokładnie wymieszany z porozlewanym piwem tworzył niezłą breję. Łapy usmarowane białą farbą po łokcie, a nawet z zaciekami pod pachami, widać dokładnie, bo siedział tylko w podkoszulce.
Odezwałem się pierwszy: niech zgadnę, już nie pracujesz? A skąd wiesz? spytał.
Jakbyś mnie wyniósł z roboty tyle farby na łapach to też bym cię zwolnił - powiedziałem. Wyobrażam sobie ile pozostawiłeś na ziemi.
Na podłodze...- poprawił mnie. Ło Boże!!! Szok!!! nawet nie chciałem wyobrażać sobie co pomyslał o tym szef który dał mu szansę pracy...
Koleś wyjechał do mnie z pretensjami że jaja sobie z niego robię, że nie dostał żadnego spirytusu do rozcieńczania, że w ogóle jestem niezyczliwy cham i prostak.
Kazałem mu się wynosić z domu w którym udostępniłem mu jeden pokój. Odpowiedział, abym sam wypier..ł jak mi się nie podoba jego obecność.
Moja wojenna narada z landlordem i jego ultimatum dla kolesia że ma czas do końca następnego tygodnia dała mi jednak nadzieję, że pozbędę sie w końcu tego strupa na tyłku którego sam sobie zafundowałem nie mając wyobraźni kogo mogę ściągnąć pod wspólny dach.
Jednak jeszcze w tym czasie w którym zmuszony byłem zamieszkiwać z tym kolesiem miałem pogląd na jego karierę zawodową.
Po jednym dniu pracy jak malarz, (oczywiście, domagał się od szefa wynagrodzenia za ten dzień), też mnie nachodził abym tworzył mu teksty upominajace o zapłatę które następnie wysyłał sms-em. Irlandczyk, aby odczepił się zapłacił mu w końcu: 20 euro.
Uznałem, ze to i tak dużo wyobrażając sobie straty jakie poniósł. Zmarnowana farba i czyszczenie podłóg...
Następnie były dwa dni, a właściwie półtora w Centrze jako pracownik magazynu, potem jeden wieczór jako pracownik porządkowy na dyskotece
w największym w mieście hotelu. Z relacji wiem, że starał sie tez o pracę jako listonosz...
To już był największy dowcip jaki mógł wykręcić. Facet, który w Irlandii przebywał dopiero drugi tydzień!!!
Na szczęście wyprowadził się w oznaczonym terminie i pojechał w drugi koniec Irlandii. Miał tam podobno załatwioną prace jako POŁOWNIK. Domyśliłem się, że chodzi o pracę na kutrach rybackich.
Nie jestem zawzięty, ale pomyślałem, że jeżeli tak potrafi pływać jak zna się na wszystkim czego się podejmował to... znów długo nie popracuje...
Domyślam się, że Twój tekst to satyra na pewien obraz Polaka, który niestety jest prawdziwy. Sam miałem okazję takiego poznać, co opisałem powyżej, bo to co napisałem zdarzyło się naprawdę.
Wszystko wie, na wszystkim się zna i pretensje do wszystkich i wszystkiego że jest niedoceniany."